wtorek, 14 marca 2017

Gotowi do startu

Cóż jako bezrobotny wyjątkowo jestem zajęty. Zatem z jednodniowym opóźnieniem przenosimy się do Santa Cruz de Tenerife, które liczy ponad 222 tys. mieszkańców, czyli o połowę mniej niż…Lublin, który jest moim ulubionym miastem i wzorcem niczym metr w Sevres. To drugie po Las Palmas co do zaludnienia miasto Wysp Kanaryjskich i zarazem największe miasto Teneryfy.
Cały tydzień spędziliśmy w Santa Cruz na… biesiadowaniu, wznosząc toasty za szczęśliwe ocalenie i oddawaniu się hedonistycznym uciechom jak pranie, nieograniczone korzystanie z prysznica i spacerom na stare miasto, które szykowało się już do świąt. Po tygodniu imprezowania postanowiliśmy udać się na niedzielną wycieczkę do Szymona i Pawła, którzy przebywali w Las Palmas.

Santa Cruz żegnało nas tęczą. Wypływaliśmy przy pięknej pogodzie i zapowiedzią 14 węzłów wiatru. Ale jak mówią miejscowi, z prognozą pogody na Kanarach jest jak w przysłowiu: Jeśli pierwszego listopada pada albo nie pada, to na świętego Hieronima jest deszcz albo go ni ma. Czyli skoro już mamy mieć 14 węzłów, to albo trzeba ja podzielić na dwa albo pomnożyć i wtedy mamy pewność, że się sprawdzi. W naszym przypadku trzeba ją było pomnożyć i już godzinę po opuszczeniu Santa Cruz mieliśmy zdrowe 28 węzłów i sporą atlantycką falę. Przybyliśmy do Las Palmas nad ranem i stanęliśmy przy kei, czekając na otwarcie biura mariny.


Kiedy przyszliśmy 15 minut po otwarciu biura, okazało się, że mamy numerek 72. Przed nami było pierdylion petentów, a jedyny marinejro obsługuje komputer tylko palcem wskazującym. Kolejka posuwała się niczym na polskiej poczcie i… już o 14 byliśmy odprawieni. Wreszcie mogliśmy skorzystać z łazienki i wszystkich dobrodziejstw mariny. Zostaliśmy ustawieni przy honorowej kei, przy deptaku obok największych i najbardziej luksusowych jachtów. 


Skoro już jesteśmy przy Las Palmas to jego początki sięgają roku 1478 kiedy to – przystojny niczym Aleksander – kapitan Don Juan Rejón, rozpoczął podbój wyspy Gran Canaria. Miał trwać chwilkę ale przeciągnął się nieco i ostatecznie zakończył w 1483 roku wraz z przyłączeniem wyspy do Korony Hiszpańskiej. W ciągu kilku kolejnych stuleci mało miejsce wiele ataków pirackich, w październiku 1595 miastu udało się odeprzeć atak Anglików, jednak cztery lata później Holendrzy dokonali podpalenia. Las Palmas powstało jednak niczym feniks z popiołów. 


W roku 1890 powstał pierwszy hotel na wyspie, Hotel Santa Catalina, który w dalszym ciągu funkcjonuje i jest jednym z najbardziej prestiżowych adresów. Wiele sław przewinęło się przez jego podwoje, że wymienię tu choćby siebie i Aleksandra.Następnego dnia po przybyciu ruszyliśmy do Puerto Rico gdzie wakacjował się wrazz rodziną Szymon.


Po opuszczeniu autobusu ruszyliśmy na hotelową plażę. Niczym dwóch ekscentrycznych milionerów, rozsiewając wokół dyskretny czar i elegancję, zajęliśmy sobie najlepsze leżaki. Następnie korzystając z podręcznych zapasów przyrządziliśmy sobie drinkiz obowiązkowymi parasolkami i czekaliśmy na Szymonową familię.Kiedy nareszcie przyjechali, udaliśmy się na kwaterę i spędziliśmy uroczy wieczór na tarasie z widokiem na całe miasto. Rozmowy przeciągnęły się do późnych godzin. Po czym udaliśmy się na spoczynek.


Dodam tutaj, że Aleksander w młodości zbyt wiele czasu spędził na lekturze Harry'ego Pottera i na spoczynek wybrał sobie niewielką komórkę pod schodami. Niestety, jest wyższy od Daniela Radcliffa o dokładnie 32 cm, więc wystawały mu nogi które stanowiły "niemałą" przeszkodę dla domowników, którzy rankiem zaspani ruszyli tłumnie do łazienki.


Następnego dnia, po sutym śniadaniu, ruszyliśmy na podbój wyspy. Uzbrojeni po zęby w przewodniki, mapy, aparaty fotograficzne, kamery i najważniejsze prowiant, zwiedziliśmy Cuatro Puertas, leżące na szczycie góry Montana Bermeja niedaleko miasta Telde. Teror – miasto z zabytkową XVIII-wieczną bazyliką patronki wyspy Matki Boskiej Sosnowej – Basilico Nuestra Señora del Pino. Następnie wjechaliśmy na Pico de Bandama. Na szczycie utworzono punkt widokowy, z którego można podziwiać crater Caldera de Bandama oraz Las Palmas.


Po całodziennej wyprawie, zmęczeni lecz pełni wrażeń wróciliśmy na nasz okręcik.W starożytności Wyspy Kanaryjskie były znane jako Wyspy Szczęśliwe i wielu jej mieszkańców …cóż jest szczęśliwych. Jednym z nich był nasz sąsiad Juan.Poznałem go w zgoła niezwykłych okolicznościachSiedziałem właśnie w kokpicie po powrocie z wycieczki, napawając się ciepłym wieczorem i skręcając sobie papierosa, gdy podszedł do mnie jegomość, którego dość często widziałem przy naszym pomoście. Przedstawił się i zagaił.- Cześć- Cześć- Czy lubisz czekoladę ??Hmm… W sumie to lubię pomyślałem. To jednak dziwne pytać dorosłego faceta wieczorową porą, czy lubi czekoladę. Zabrzmiało to trochę, jakby podrywał uczennicę. Ale ponieważ lubię słodycze, zgodnie z prawdą powiedziałem:- Tak lubię.- Ja mam czekoladę. Marokańską czekoladę.- Hmm. Fajnie. Ja mam polską E. Wedel dawniej 22 lipca.- Jak będziesz miał ochotę to wpadnij do mnie ze swoim kolegą. Powiedział mój świeżo poznany sąsiad i zniknął we wnętrzu swojej motorówki.Kilka kwadransów później wrócił Aleksander. Opowiedziałem mu o moim dziwnym spotkaniu i rozmowie. Aleksander zaś wyjaśnił mi, co nasz sąsiad miał na myśli. Kamień spadł mi z serca, gdy zrozumiałem, że nie byłem obiektem westchnień.Ponieważ dni uciekały postanowiliśmy zabrać się za przygotowanie naszej Berty do atlantyckiego lotu.


Małe okręciki, znaczy nasz i Szymona, wzbudzały ogromne zainteresowanie. Podobnie jak wcześniej w Cascais przychodziło mnóstwo ludzi, którzy zadawali nam najrozmaitsze pytania, kim jesteśmy, cóż to za impreza, kto jest konstruktorem naszych bolidów. Pojawiły się również dziewczęta, które jako jachtostopowiczki chciały płynąć z Szymonem. Odpowiadanie na pytania, rozmowy oraz oprowadzanie zajmowały nam więcej czasu, niż sama praca. Coraz częściej pojawiał się również Juan który specjalnie dla swojej chica postanowił bez narzędzi i materiałów odremontować motorówkę i u nas szukał wsparcia pożyczając… wszystko. Wreszcie po blisko dwóch tygodniach postoju, 18 poprawkach, które Szymon zrobił na swojej łódce, i z nowym samosterem, wykonanym przez Aleksandra przy pomocy żywicy i mąki ziemniaczanej, po zatankowaniu 200 litrów wody, (niestety odsalarka skonała podczas pierwszego etapu) byliśmy gotowi do drogi. Na początek krótki skok na start do Santa Cruz.


Wypłynęliśmy z Las Palmas żegnani przez grupę przyjaciół. Ocean okazał się tym razem bardziej niż łaskawy niż dwa tygodnie wcześniej i mieliśmy idealne warunki do żeglowania.Chwilę po wypłynięciu odezwala się ukfka- Chłopaki- Tak Szymon- Myślicie że elektryczny autopilot działa podobnie jak klimatyzator?- ???????????? Co masz na myśli? nie wiem jak działa klimatyzator.- No, to proste. Wentylator promieniowy wymusza obieg powietrza na parowniku umieszczonym wewnątrz chłodzonego pomieszczenia. Powietrze z pomieszczenia ochładza się na parowniku oddając ciepło czynnikowi chłodniczemu pośredniemu, który krąży w obiegu zamkniętym. Następnie czynnik pośredni czyli gaz zostaje sprężony w sprężarce,wzrasta jego temperatura i jest przetłoczony do skraplacza który znajduje się na zewnątrz w powietrzu zewnętrznym. W skraplaczu ciepło z czynnika zostaje oddane do powietrza zewnętrznego, gaz skrapla się i staje cieczą nadal pod wysokim ciśnieniem. Ciecz dostaje się do elementu rozprężnego kapilara lub TZR, gdzie jest dławiona – zostaje zmniejszone jej ciśnienie i co za tym idzie temperatura. Schłodzony czynnik w postaci cieczy ponownie zostaje podany na parownik, gdzie się ogrzewa od powietrza w pomieszczeniu i przechodzi w stan gazowy.- Aha. To nie wiem.I tak na pogaduszkach o klimatyzatorach minęła nam noc. Rankiem dotarliśmy do mariny Atlantico w Santa Cruz.Gdzie wszyscy byli już gotowi do startu. !!!!


A co było dalej opowiem Wam już niebawem w naszym cyklu (prawie) codziennie powieść w wydaniu internetowym.


Pozdrawiam i bądźcie z nami


Adam / still 
gotowi do startu crazy


























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz