czwartek, 25 lutego 2016

Wehikułu czasu

Tymczasem wsiadamy do wehikułu czasu, i wracamy do grudnia zeszłego roku :).
Marcin Siwek, szef firmy KEVISPORT, postanowił zostać Mikołajem i  przeciskając 
się przez zejściówkę naszego bolidu, dostarczył nam wieeeeeeelki wór prezentów. 
Znaleźliśmy tam wiele bardzo przydatnych nam rzeczy, a naszej radości nie było końca.
Były tam rakiety i pochodnie ręczne (które – w myśl zasady: dziecko plus zapałki 
równa się pożar – od razu musiałem zabrać Piotrusiowi).
Była pławka dymna i PLB i piękne, modne i dobre na każdą okazję kamizelki 
ratunkowe firmy Marinepool. Był też kompas namiarowy, dzięki któremu wiem, 
że namiar kompasowy na drzwi wyjściowe z pracy to 165 stopni :))).
Wszyscy zainteresowani ofertą sklepu Kevisport klikają w link http://kevisport.pl/

A co było dalej… Dowiecie się już niebawem w cyklu codziennie 
powieść w wydaniu internetowym.

Pozdrawiam i bądźcie z nami
adam/still kevisport crazy
 
 

środa, 24 lutego 2016

Róż, róż, ach złego w tym cóż :)

W poprzedniej części mozolnie szlifując, zbliżaliśmy się do malowania.

Zdania były podzielone: połowa z nas (ja) uważała, że lepiej malować wałkiem, 
druga połowa (Piotrek), że da się to załatwić tylko kompresorem.
50 procent załogi, że kolor biały jest bezkonkurencyjny: czysty i schludny, 
reszta, że czarny wyszczupla.
A może popłynąć pod prąd i zdecydować się na róż? Róż, róż, ach złego w tym cóż :)
Wreszcie stanęło na malowaniu kompresorem, ale mój gorący sprzeciw został odnotowany 
i zapisany w aktach naszej wyprawy. Oczywiście okazaliśmy się mięczakami. 
Róż odpadł w przedbiegach i wygrał kolor biały :)))
Skoro już wszystko było ustalone, zabraliśmy się do pracy z dziecięcym entuzjazmem 
i kuliście. Aaaaaaa ponieważ przygotowujemy się do nagrania pełnometrażowego filmu 
z naszej wyprawy
– Oscar za dokument 2017 czeka  – postanowiliśmy, że zaczniemy nagrywanie od czegoś 
prostego czyli malowania.

A zatem klikamy link poniżej i oglądamy, jak nam poszło :)

https://www.youtube.com/watch?v=TxMA3CvlcqA

pozdrawiam i bądźcie z nami
adam/ still bialy crazy
 

 

wtorek, 23 lutego 2016

Żyjemy

No dobrze… Muszę się przyznać – i to nawet bez bicia – zaniedbałem bloga.
Doszły mnie jednak słuchy, że są tacy, którzy czytają moje wypociny 
i stanowczo domagają się nowych wpisów.
Cóż, w takim razie po przerwie wracamy do naszej powieści w wydaniu internetowym.
Wiele się przez te długie 2 miesiące wydarzyło, ale zacznijmy od początku.


Bladym świtem pierwszego stycznia, gdy cała stolica przewracała się na drugi bok 
i czekała na ból głowy po sylwestrowych szaleństwach,
ja przetarłem zaspane oczęta i dzielnie stawiłem się w naszej szkutni. 
Na miejscu, klnąc sobie pod nosem cichutko, rozpocząłem żmudny proces 
szlifowania naszej kabinki.
Praca łatwa nie była, a to za sprawą fali mrozów, która jak na złość akurat 
nawiedziła nasz kraj :). Za oknem zawierucha, znaczy odczuwalna temperatura 
- 20 stopni,  w hali -2.  Może to i dobrze, bo ręce mi zgrabiały i szlifierka 
mi do nich niemal przymarzła :)).
Po kilku godzinach pracy było mi już naprawdę chłodno, ale jak mawia klasyk:

Piotrze… melduję wykonanie zadania :).

Kabina była pięknie i schludnie wyszlifowana i czekała już na malowanie.


A co było dalej… Dowiecie się już niebawem w cyklu codziennie 
powieść w wydaniu internetowym

Pozdrawiam i bądźcie z nami
adam/still crazy 2